biografie · historia literatury · Iskry · LC · lit. polska

Muzy Młodej Polski – Monika Śliwińska

muzy-mlodej-polski-b-iext26620561O „Weselu” Wyspiańskiego chyba nie trzeba nikomu mówić. Wspominamy lekturę albo dobrze, albo źle, ale nikt nie może powiedzieć, że o niej nie słyszał. Podobnie jak o fakcie, że opisywane wesele wydarzyło się naprawdę. Nie chciałabym nikogo zniechęcać na samym początku, szczególnie że Monika Śliwińska wcale nie osadziła swojej opowieści wokół tego faktu historyczno-literackiego, chociaż siostry Pareńskie były bohaterkami utworu. Ale nie ukrywam, że zanim otworzyłam książkę, nęciły mnie fakty „okołoweselne”, jak i niektóre nazwiska. Niemniej jednak, jeśli mówimy o siostrach Pareńskich, to jednak największa uwaga skupia się na Zosi-Fusi, ponieważ związała ona swoje życie z Tadeuszem Boyem Żeleńskim, kolejną barwną i fascynującą postacią z epoki.

Nie wiem, skąd u mnie takie nagłe zainteresowanie Młodą Polską i Dwudziestoleciem Międzywojennym. Zaczęło się od biografii Krzywickiej (Krzywicka. Długie życie gorszycielki). Tuszyńska, oprócz skandalistki (wątpliwej w mojej ocenie), sportretowała umiejętnie epokę, w której żyła kochanka Boya, z naciskiem na najbarwniejszą jej cześć. A tam – wiadomo, największe skandale i największe osobistości. Potem były „Dzienniki” Iwaszkiewicza i biografia samego Boya. Kolejne opowieści o artystach epoki jakoś same wpadały do rąk.

Czytam to wszystko powoli (a raczej niespiesznie), choć nienasycenie płonie we mnie*, ale wchodząc w tamten świat, robię niemal wszystko, by nigdy go nie opuszczać. Wielki zachwyt przyniósł Iwaszkiewicz, coś we mnie rozbudził, jakąś tęsknotę za wartością słowa, za prawdą zdań, za oddaniem się sprawie. Za jakimś pięknem, którego szukało się nie dla poklasku (albo nie tylko), ale dla samej jego wartości. I jeśli powiedzieć, że Iwaszkiewicz otworzył mi jakieś okno, odsłonił firankę, to Śliwińska swoją książką otworzyła mi cały świat. Przestrzeń, o jakiej nie śmiałam marzyć. Nigdy nie spodziewałam się, że opowieść o epoce, która w zasadzie kojarzy się ze szkołą i wzbudza niechęć, może tak zagarnąć czytelnika. Bo ja nie czytałam o Marynie, Zosi czy Lizce, ja z nimi obcowałam i nie jest to jakiś pusty zachwyt na potrzeby recenzji. Ta książka zrobiła ze mną coś, czego dotąd nie doświadczyłam. Je się przeniosłam w inne czasy, w inne miejsca, do innych ludzi.

Nie chcę się zbytnio pochylać nad środkami wyrazu, którymi autorka wywarła na mnie takie wrażenie. Niewątpliwie są to świetnie przeanalizowane fakty i wyciągnięte wnioski, w które wpleciono wspomnienia i listy. I sposób pisania – niezwykle inteligentny, który wymusza empatię. Jakiś rodzaj zdań w stylu 3D, gdzie bez okularów przenosimy się w inny wymiar. Niesamowita lekkość pisania, gdzie autorka jest za kulisami, pozwalając postaciom żyć, a nam w tym życiu uczestniczyć wedle naszego uznania.

Ja wiedziałam, kiedy i jak zginie Boy, ale do ostatniej chwili miałam nadzieję, że może mu się uda. Irracjonalne? Może, ja po prostu byłam z nim tak blisko, że, podobnie jak Fusia, nie chciałam uwierzyć w tę śmierć. Podobnie było z Lizką, najmłodszą z sióstr. Od początku można było zwietrzyć, jaki będzie koniec, a mimo to bolało.

Śliwińska zaopatrzyła swoich bohaterów nie tylko w kostiumy, a opowieść w barwną scenografię. Ona odbudowała Kraków, Warszawę i Zakopane, z ulicami, gwarem, atmosferą… Wskrzesiła tamtych ludzi. Nienachalnie i z umiarem, żebyśmy mogli przysiąść tam, gdzie NAM się najbardziej podoba i towarzyszyć tym, których najbardziej polubiliśmy. Bez sztuczek i chytrych zabiegów, swoją rzetelną i jednocześnie niezwykle dyskretną pracą i słowem wprowadziła nas w najlepsze towarzystwo. I wcale nie pokazała nam ludzi w najlepszych marynarkach, w najpiękniejszych sukniach, przygotowanych do przedstawienia, w najbardziej interesującym ich okresie życia. Nic nie było na pokaz. Może właśnie dlatego tak bardzo jej zawierzyłam.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest to pozycja dla wszystkich. Nie że obowiązkowa. Ale jeśli lubicie zanurzać się w innych światach po uszy, czuć coś zgoła innego niż na co dzień, obcować z ludźmi, a nie nazwiskami, to jest to książka dla Was. Być może pomyślana ku pamięci, ale jest całkowitym zapomnieniem się. Jednym z najprzyjemniejszych, jakie przyszło mi doświadczyć.

* Fragment tekstu piosenki Anny Marii Jopek, której tytuł notabene był zapożyczeniem od Witkacego.

Recenzja ukazała się na portalu lc_logo

Dodaj komentarz